„KOCIOŁ”

2010-12-06 18:01

KOCIOŁ” – wiersz z 1885 roku ( lub wcześniejszy)

 

W podaniu ludu, choć go wieków cienie mrocząc,

wciąż żyje wielkiej prawdy władza,

Bo z pokolenia idąc w pokolenie,

Jak feniks z popiołów własnych się odradza!

Gostynińska ziemia, przed dawnymi czasy,

Łowami książąt i królów słynęła,

Obfita w żyzną glebę, wody, lasy,

mlekiem i miodem, jak mówią płynęła.

Wówczas królowie, powiadają dzieje,

Pomni na chwile wesoło spędzone,

Darząc ją hojnie w łaski, przywileje,

Nierzadko z dworem zjeżdżali w tę stronę.

I głośną wrzawą nad szerokim borem,

Grzmiała po kniejach wesoła drużyna,

Kończąc królewską zabawę wieczorem,

Wspaniałą ucztą, w zamku Gostynina.

Od tego zamku odległa o staję,

idąc wśród topól jakby korytarzem,

W stronę gdzie stoi kościół z cmentarzem,

Leży obszerna włość – zwana Rataje.

Wprost jeśli spojrzeć z cmentarnego wzgórza,

Dokoła widna cała okolica,

W lewo zaś wzgórze nieco się przedłuża,

I na niej stoi biały dwór dziedzica.

Obok w okrągłej dolinie rozlane,

Jak lustro w ramy piaskowe ujęte,

Lśni się jezioro Kotłem tu nazwane,

O nim to prawią dziwy niepojęte.

Otóż w tym miejscu jak niesie podanie,

Na górze wkoło otoczonej borem,

Stał dawny zamek, starosty mieszkanie,

W nim on przebywał z licznym swoim dworem.

Zsiwiały w bojach, w późni wieku swego,

Pojął małżonkę zacną z krwi i rodu,

Z nią ciche szczęście słodziło wiek jego,

Szczęście jakiego nie zaznał za młodu.

Nie raz, gdy książę zjechawszy na łowy,

W gronie swych dworzan starostę nawiedził,

Grała kapela, grzmiał moździerz gotowy,

A wzrok każdego piękną panią śledził.

Był w gronie księcia młodzien. Powiadali,

 że przybył pono aż z zamorskiej ziemi,

Możniejsi bracia z kraju go wygnali,

Więc się też tułał pomiędzy obcymi.

Układny dworak, przy tym urodziwy,

nie mógł się oprzeć wdziękom młodej pani,

I dotąd prawił, aż poznał szczęśliwy,

Że był nawzajem równie miłym dla niej.

Raz, gdy już książę po skończonych łowach,

Do swej stolicy miał wracać ze dworem,

Zdyszany goniec przybył z wieścią w słowach,

Że wróg z zachodu nadciąga z taborem.

Wdział świetną zbroję starosta sędziwy,

Przypasał szablę w bojach poszczerbioną,

A gdy już pod nim zarżał rumak siwy,

Pożegnał z konia małżonkę zemdloną.

Już dawno księżyc w złocistej przyłbicy,

Niepewnym blaskiem oświecał krainę,

A stary zegar w zamkowej wieżycy,

Wybił wśród ciszy północną godzinę.

Gdy ktoś donośnie, klnąc porę spóźnioną,

W zamkową bramę trzykrotnie uderza,

I gdy z łoskotem bramę otworzono,

Dwóch ludzi wniosło rannego rycerza.

Wnet starościna po krótkim wahaniu,

Wsparta nadzieją swój przestrach zwycięża,

Bieży w radosnym serca przekonaniu,

Że on jej wieści przywozi od męża.

Z bijącym sercem przed rycerzem staje,

Chcąc go wypytać o męża i pana,

Gdy nagle, drżąca, spojrzawszy – poznaje,

Z orszaku księcia, zacnego młodziana.

Rok dawno minął i wiosenne promienie,

Skrzepłą od śniegów budziły naturę,

I tylko czasem lekkie wiatru tchnienie

Przerwało lasów milczenie ponure...

Tylko na zamku, gdy wieczorne cienie,

Spadły powłoką na ziemię strudzoną,

Gorzały świateł jarzących promienie,

Brzmiało weselem biesiadników grono.

Na czele młodzian w cudzoziemskim stroju,

Niegdyś do zamku przyjęty w gościnę,

Z złocistą czarą słodkiego napoju,

pieścił w objęciach piękną starościnę.

Gdy wtem gwałtownie zadrżały podwoje,

Zdumieni słyszą chrzęst grobowych kości,

Wśród sali stanął rycerz w świetnej zbroi,

I grzmiącym słowem przemówił do gosci.

Zgrajo piekielna! Jam do was posłany!

W imieniu kary boskiego narzędzia,

Podskoczył młodzian wściekłością miotany

Ktoś ty zuchwały? Precz z nim – Jam wasz sędzia.

Z rozkazu tego, co śle śmierć i życie,

Tego co w piekłach potępił szatana,

Zmarłego w więzach przed sobą widzicie,

Prawego niegdyś tego zamku pana!

Starosta! - głosy drżącymi szeptano

Ha! - więc mnie znacie nieproszeni goście,

Cień mój zza grobu do was wywołano,

Bym dusze wasze pchnął w wieczne ciemnoście.

Słuchaj młodzianie – rzekł głosem stłumionym,

Tyś mi za życia zgotował katusze,

Tyś pocałunkiem krwią moją splamiony,

Skalał podstępnie niewinną jej duszę!

Kiedym słał gońce, by w moim imieniu,

Wrogowi okup z mych włości zbierali,

Kazałeś wszystkich zamorzyć w więzieniu,

By o mym losie jej nie powiadali.

Przeklęty – zagrzmiał, o biada ci biada!

Wnet jękiem wiatru zawyli szatani,

Z głuchym łoskotem zadrżała posada

I zamek zniknął w otwartej otchłani.

I w tej rozpadlinie gdzie straszliwa zbrodnia

znalazła karę – stanęło jezioro,

Przejmując trwogą każdego przechodnia,

Co śmie w tę stronę iść wieczorną porą.

Lud okoliczny dał mu „Kotła” miano,

Wierząc niezłomnie, że w tych stron obrębie,

Żadnego śmiałka dotąd nie widziano,

Coby chciał zajrzeć w tę bezdenną głębię.

Mówią, że długo wieczorem spóźnionym,

Słyszano w głębiach: wrzawę i jęki,

Dotąd, aż obok na wzgórzu zielonym,

Stanął kościołek z godłem świętej męki.

Żadnego trupa stąd nie wydobyto,

Żaden tu rybak nie zarzucał sieci,

Wszystko w tej głębi tajemnej ukryto,

Podanie jedno tylko nad nią świeci!


Załóż własną stronę internetową za darmo Webnode